Bóg jest naszym początkiem i końcem. Jesteśmy w Bogu przez całe życie, bo do tego jesteśmy powołani. Troskliwie opiekuje się nami i prowadzi nas. Trzeba tylko zaufać Panu, a pobłogosławi nam i nie opuści nas. Mam 47 lat i całe moje życie to świadectwo Bożej łaski, nieustającej opieki, świadectwo działania Boga. Urodziłam się ze skomplikowaną wadą nerki. W wieku 7 lat przeszłam operację usunięcia chorej nerki. Przez całe życie byłam chorowita. Zostałam z jedną nerką i takim planem na życie, że wstąpię do zakonu. Napisałam list do sióstr, dostałam odpowiedź i zaproszenie na pobyt wakacyjny. Moje osobiste plany w tym właśnie momencie skończyły się. Skończyłam pięcioletnie liceum Medyczne. Mając 20 lat byłam już mężatką i pracowałam w szpitalu jako pielęgniarka. Myślę, że macierzyństwo jest jakby wpisane w kod genetyczny kobiety. I chociaż wszystko i wszyscy mówią Ci, że nie możesz, wyciągasz ręce do Pana Boga, klękasz na kolana i modlisz się i prosisz o tę łaskę. Modlę się do Pana Boga, proszę o ten dar macierzyństwa. Ale Bóg trochę zwleka z odpowiedzią. Zwracam się teraz do wszystkich kobiet, przyszłych matek, aby zaufały Panu Bogu, Panu Jezusowi. Staję w obronie poczętego życia. Mam 21 lat i jestem w początkach ciąży. Z zagrożoną ciążą trafiam do szpitala. Ordynator, który mnie bada, nie widzi powodu do utrzymania życia mojego dziecka. Jest nawet zdenerwowany, że próbuję z nim rozmawiać. Twierdzi, że w mojej sytuacji i matka i dziecko pójdą do piachu. Nie dostaję żadnych leków. Stoję na środku korytarza i płaczę, mój płacz przeradza się w szloch. Mam 21 lat i jestem sama, musze podjąć decyzję. Kładę się na łóżko, przykrywam mocno, aż na głowę. Nikt do mnie nie podchodzi, nikt nic nie mówi. Leżę tak i zaczynam się modlić, płaczę i wzywam Pana Boga na pomoc. Lęk przed śmiercią jest ogromny, ale nie jestem w stanie podjąć decyzji, nie mogę tego zrobić, Boże, ale co mam zrobić. Nagle w głowie pojawia się myśl, przypominam sobie o lekarzu. Ktoś, kiedyś mi mówił, że jest bardzo dobrym lekarzem. Wstaję zaczynam go szukać. Jest to starszy pan, profesor. Żeby z nim porozmawiać, trzeba się wcześniej umówić, ale ja wchodzę z marszu, w nędznej koszuli, zapuchnięta od płaczu. Pan profesor siedzi za biurkiem. Kiedy do niego wchodzę on o wszystkim już wie. Próbuję mu coś powiedzieć, ale on przerywa. Podnosi okulary, przesuwa je na czoło i mówi, że nie będzie tak źle. Próbuję jeszcze coś mu tłumaczyć, uspokaja mnie. Wychodzę z gabinetu. Rozmowa trwała 2-3 minuty, ale trzymam się tych jego dwóch słów – będzie dobrze. Mam ogromną świadomość na co się decyduję, mam ogromną świadomość co może nastąpić. I w tej świadomości będę trwać do końca życia. Nikt z nas nie ma pewności, że w zdrowiu i powodzeniu dożyje późnej starości. Od tej pory modlę się za wszystkie poczęte dzieci, za ich rodziców. Modlę się za cały biały personel. Niech nikt nie bierze na swoje barki i w swoje ręce mocy Bożej, bo takiej nie ma i mieć nie będzie. Należy robić wszystko co w ludzkiej mocy, aby pomóc drugiemu człowiekowi, Mówić prawdę, ale nie wyrokować. Mówić prawdę, ale nie obdzierać z nadziei. Od prawie 30 lat pracuję w szpitalu. Wiem i niejednokrotnie widziałam jak proste sprawy z niewiadomo jakich przyczyn potrafią przybrać bardzo skomplikowany obrót, a sytuacje czasem beznadziejne cudownie wracają do życia.
Po kilku latach usłyszałam jak ten sam lekarz do innej kobiety powiedział, że zrobi co jest w jego mocy, a resztę zostawia Bogu. Co takiego mu się przydarzyło? Nie wiem, Bóg ma swój plan dla wszystkich nas.
Następnego dnia wypisałam się ze szpitala. Dostałam receptę na leki. W domu wszystko szybko wraca do normy. Nie muszę brać nawet leków. Trochę męczą mnie nudności, wymioty, ale to też mija. Na następną wizytę umawiam się w innym szpitalu. Tam na pewno nie przypadkiem trafiam do wspaniałego lekarza. Bardzo troskliwie opiekuje się mną. Nie pracuje w przychodni przyszpitalnej, ale specjalnie dla mnie schodzi z oddziału kiedy przychodzę na wizytę. Wszyscy mnie pytają jak to załatwiłam. Kiedy się uśmiecham i mówię, że nic nie załatwiałam, nikt mi nie wierzy, wzruszają ramionami… Boże jesteś moim świadkiem, nic nie załatwiałam. Dziękuję Ci Panie Boże, że mi zesłałeś tego człowieka.
02-01-1987 urodziłam syna – Dawida. Ważył 3450 i 54 cm. Piękny chłopiec. Moja ciąża przebiegała bez większych problemów. Miały być obrzęki, gestoza i inne problemy, ale nie było. Ku wielkiemu zdziwieniu, nic takiego nie było. Zaplanowałam, że urodzę jedno dziecko. I myślałam, że wszystko trzymam w swoich rękach i… a życie toczy się, ale nie według mojego planu. W styczniu 1994 roku trafiłam do szpitala z objawami ostrego brzucha. Okazało się, że to duża torbiel jajnika. Po badaniach, konsultacjach trafiam na oddział ginekologii. Przechodzę zabieg operacyjny usunięcia torbieli. Po zabiegu dość szybko zostałam wypisana do domu. W domu zaczynam źle się czuć. Ogólnie czuję duży niepokój, męczą mnie wymioty, mdłości. Pojawia się myśl, że podobnie czułam się gdy byłam w ciąży. Ta myśl nie daje mi spokoju. Sprawdzam testem ciążowym. Jestem w ciąży. Były to pierwsze tygodnie ciąży. Przeszłam zabieg operacyjny. Wpadam w rozpacz. Wracam do szpitala w którym wykonano mi zabieg. Lekarze otaczają mnie troskliwą opieką. Mam dwie możliwości. Pierwsza (ze względu na okoliczności, zabieg, leki, badania diagnostyczne) to dokonać usunięcia dziecka. Istnieje już zakaz aborcji. Jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się chore. No i mój organizm, czy ja to przeżyję. W każdej chwili mogę dokonać aborcji. Nikt mnie nie namawia, ale i nie daje mi dużej szansy. Boże mój, co mam robić. Nie mogę jeść, nie mogę spać, nie mogę myśleć. Fizycznie słabnę z dnia na dzień. Ważę przy wzroście 158 cm – 45kg. Z trudem wchodzę na 4 piętro. Zaczynam codziennie modlić się. Boże proszę Cię o pomoc. Podejmuję decyzję, urodzę. Boże proszę cię o pomoc. Podejmuję decyzję, urodzę to dziecko. Ono już jest, jak mogłam w ogóle rozpatrywać życie mojego dziecka. Boże tobie oddaję wszystko co będzie zemną i moim dzieckiem.
Powoli wraca spokój ducha, mijają wymioty. Nawet dobrze się czuję. Codziennie modlę się do Pana Jezusa, nie o siebie, ale o to aby dziecko urodziło się zdrowe. W tym czasie ciąży wydarzy się parę spraw. Mamy małe mieszkanie. Przy dwójce dzieci będzie nam ciasno. Jestem już w 4-5 miesiącu ciąży. Idę na kontrolne USG. Moje dziecko jest zdrowe, wszystko dobrze. Nie mogę powstrzymać płaczu ze szczęścia. Dziękuję Panu Jezusowi, ale jeszcze sama próbuję walczyć z tym światem. Szukam intensywnie mieszkania większego, chcę zamienić, ale nic mi nie wychodzi. Jak już ktoś się zainteresuje to 4 piętro i stop. Poddaję się. Jakoś zmieścimy się w tym co jest. Po ok. 2 tyg. Przychodzi do nas sąsiadka i pyta, czy nie zamieniłabym mieszkania na większe. W ciągu miesiąca zamieniamy mieszkanie, nie wiem jak to się stało, że szybko organizujemy potrzebne pieniądze. Dług też oddajemy w ciągu następnego miesiąca. 27 września 1994 r. rodzę syna. Piękny, zdrowy chłopiec waży 3250 – 54 cm. Mój organizm poradził sobie. Boże wytrzymałam, a Ty mnie nie opuściłeś. Dziękuję Ci Panie, że dałeś mi swoją siłę, że dałeś mi jasność umysłu, że byłeś przy mnie, prowadziłeś mnie. Mam Damiana.
Wszyscy stajemy przed wyborami. Nie wolno opuścić rąk w modlitwie, nieustannym wołaniu, nie róbmy nic przeciwko własnemu sumieniu, nie wszystko jesteśmy w stanie pojąć i zrozumieć, to co w danej chwili wydaje się nam tragedią, pomyłką w przyszłości będzie błogosławieństwem. Ufajmy Bogu, bo ma dla nas cudowny plan i zechciejmy w nim być. Moja druga ciąża była skomplikowana, od 5 miesiąca leżałam w szpitalu. Nie mogłam chodzić, bo zagrażał przedwczesny poród, leżenie, leki rozkurczowe, anemia. Ale zaufałam Panu Bogu. Pamiętam jak pewnej nocy na łóżku obok urodziła kobieta w 5 miesiącu ciąży. Cały czas dokuczały jej skurcze i w pewnym momencie wystąpiły z dużą gwałtownością i położna zdążyła tylko zawinąć dzieciątko tylko w ligninę i przeniesiono na oddz. Intensywnej terapii dla noworodków. Dziecko zmarło. Przepłakałam całą noc. Ale mój syn ma dziś prawie 18 lat. Boże bądź błogosławiony. Ufam Ci Panie. Chyba wystarczy prób. Wracam do zdrowia i pracy. Damian ma już 7 miesięcy. Pewnego dnia wracam z pracy i słyszę przechodząc pod oknami ginekologii jak kobieta rodzi. Boże myślę gdybym była teraz w ciąży to bym się zabiła, już bym tego nie przeżyła. Od tego wydarzenia mija może tydzień, jakoś zaczynam się źle czuć, mdłości, no jest coś nie tak. Nie jestem głupia, nie uświadomiona. Bo to usłyszę! Stosuję antykoncepcję, ale zawodzi. Lekarz mówi – to nie powinno mieć miejsca, nie powinno, ale ma. Jestem w szoku. Boże Kochany, dlaczego znowu muszę przez to przechodzić. Słyszę, ma pani tylko jedną nerkę, dwoje dzieci w domu. W mojej głowie kotłują się myśli, moje serce jest obolałe, czuję, że oszaleję. Czuję jak opadają ze mnie siły. Siedzę przed gabinetem ginekologicznym. Mam podjąć decyzję. Ale jaką, co mam zabić moje dziecko, bo co, mam już dwoje, to może i któreś z nich. Boże jak możesz patrzeć na mnie, jak tak się miotam, wstaję, idę do domu. Niech się dzieje Twoja wola. Wraca spokój. Od 6 miesiąca leżę w szpitalu, nerka pomimo obciążenia i pomimo infekcji jaka mi się przytrafiła pracuje rewelacyjnie. Męczą mnie tylko skurcze, cały czas muszę leżeć bo zagraża mi przedwczesny poród. Ale wiem, że urodzę o czasie. Jestem spokojna, wszyscy są troskliwi w stosunku do mnie. Modlę się do Pana Boga. Oddaję mu swoje życie i mego dziecka. Są dni, że bardzo tęsknię za domem, dziećmi. Kiedy nikt nie widzi często płaczę. Ale zawsze przychodzi jakieś pocieszenie. Położne i lekarze okazują mi dużo serca. Nikt nie mówi, że jestem niedouczona, zacofana, bo i to słyszałam. Boże ty sprawiłeś, że w oczach tych ludzi stałam się kimś wyjątkowym. Nie opuszczasz mnie, ciągle doznaję namacalnych dowodów, że Jesteś Jezu ze mną. Przed planowanym terminem porodu, przychodzi do mnie anestezjolog, musi zebrać wywiad. Rozmawiamy sobie, o wszystko pyta, ja odpowiadam. Wywiad jest już zebrany, ale nie odchodzi, siedzi przy mnie na łóżku, pytam go nagle, ale sama nie wiem skąd pojawia się to pytanie, kto będzie mnie znieczulał do porodu. Wszystkie dzieci urodziły się przez cięcie cesarskie. Mam bardzo wąską miednicę, no i inne problemy. Uśmiecha się i mówi, że nie wie, może któraś z moich koleżanek – albo ja, a co? Pyta, i sam dodaje, chciałaby pani, żebym to ja panią znieczulał, odpowiadam, – tak bardzo bym chciała. No to nie ma sprawy. Będę panią prowadził w czasie cięcia. Po pewnym czasie położna pyta jak pani to załatwiła, przecież to najlepszy anestezjolog. Ale ja nie wiedziałam, że to najlepszy anestezjolog – przysięgam, nie wiedziałam.
Znowu mi nikt nie wierzy. Ale Pan Bóg wiedział co będzie, wiedział, że będę potrzebowała najlepszego anestezjologa. Zabieg cięcia cesarskiego trwa 30-40 min. Mój trwał ponad 2 godziny. 28 grudnia 1995 rano urodziłam piękną córeczkę – Sara. Po cięciu przez pierwszą dobę p. doktor bardzo troskliwie opiekował się mną. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam takiej opieki lekarskiej. Kiedy chciałam mu podziękować tak jak się to zwyczajowo robi, nie mogłam go znaleźć, poszedł na urlop. Przez te lata, wiele się nauczyłam, i wiem jedno – nic nie jest w twoich rękach. Kim bym dzisiaj była Panie Jezu gdybym Ci nie zaufała. Nawet wspomnienie, że mogłam rozważać nad życiem moich dzieci powodują, że w sercu pojawia się wielki ból, a umysł obejmuje niepojęty niepokój. Kiedyś usłyszałam, że początek ciąży to nie dziecko, to komórka. Zdecydowanie odpowiedziałam, że to jest dziecko!!! Ale to nie tak, nawet w książkach piszą, że to jeszcze nie dziecko. Pytam jak możesz tak mówić, przecież jesteś wierzącą osobą. Bóg nas powołuje do życia. Do Boga należy nasz początek i koniec. Z czym pójdę do Pana.
Które z moich dzieci nie było warte żeby je urodzić. Bóg mi dał siłę, jasność umysłu, Pan Jezus wysłuchał moich modlitw. Nie byłam i nie jestem idealną matką. Kocham moje dzieci nad życie, oddałam je Panu Jezusowi na własność. Codziennie modlę się za nie. Ufam Panu w każdej sytuacji, w każdej nurtującej mnie sprawie. Jeżeli znajdziemy się w trudnej sytuacji nie obwiniajmy nikogo za to, jeżeli sprawa dotyczy naszego sumienia, naszej wiary sami musimy podjąć decyzję. Kiedy w czasie drugiej ciąży – a były to pierwsze tygodnie ciąży wykonano mi operację, nikogo za to nie winiłam. Nastąpił dziwny splot wydarzeń i w zaistniałej sytuacji każdy postąpiłby zgodnie z posiadaną wiedzą.
Bóg prowadził mnie przez całe moje życie. W tym roku świadomie oddałam swoje życie i moich dzieci, męża Panu Jezusowi. Wszystko co posiadam, co będę posiadać, każdą swoją myśl, mój początek i koniec. Pan Jezus czyni w moim życiu cudowne rzeczy. Urodziłam troje dzieci. Dziś mam czworo. Dawid w ubiegłym roku ożenił się i mam córkę. Dziękuję za to wszystko Panu Bogu. Każda moja decyzja była ryzykiem, ale ryzykowałam dla Pana Boga. Nawet gdybym zapłaciła za to życiem, gdzie zawsze byłam w pełni świadoma wszystkich zagrożeń to warto było. W momencie kiedy podejmowałam to ryzyko i mówiłam – „Niech się dzieje Twoja Wola Panie” Bóg stawiał na mojej drodze dobrych ludzi , jakby odmieniał ich dla mnie. Może i ja byłam komuś potrzebna, aby odmienić jego życie. Bóg toczy o nas nieustanną walkę i tylko czeka kiedy staniemy do Jego szeregu, a wtedy stanie z nami ramię w ramię i wybawi nas z każdej opresji. To od nas zależy w którym szeregu staniemy. Wszystko co mam i kim jestem zawdzięczam Jezusowi Chrystusowi. To moje dzieci były moją drogą do Jezusa Chrystusa. Dziękuję Panu Bogu za moją synową, bo ona Przyczyniła się do odnalezienia tej drogi. O nią też się modliłam prosząc Pana o przyszłość moich dzieci. Wydawało mi się, że moja wiara jest duża, ale gdybym mogła ją jakoś porównać do tego co Jezus czyni w moim życiu od czasu kiedy oddałam mu swoje życia to wiara była jak kula ziemska, można ją ogarnąć, objąć rozumem, zmierzyć, teraz jest jak wszechświat, nieskończona, niepojęta, piękna, silna.
Panie Jezu w Twoim Imieniu i przed Tobą klękam, wyciągam ręce w modlitwie do Ciebie, schylam głowę i wielbię Pana mojego. Chwytam się mocno Świętego Krzyża i wołam do Ciebie o pomoc. A ty jesteś zawsze ze mną i nigdy mnie nie opuszczasz. I dajesz mi swoją siłę, swoją łaskę, błogosławieństwo. Bez Ciebie byłabym jak pustynia, martwa i bez życia. Ufam Ci Panie.